Bez tożsamości

29 grudnia, 2010

Uczestniczyłam ostatnio w dyskusji na forum o zmianie nazwiska po wyjściu za mąż. Łączyć, zostawić swoje, przyjąć własne ? Wbrew pozorom to wcale nie taki łatwy wybór. W końcu przez średnio dwadzieścia – trzydzieści lat identyfikowaliśmy się z danym imieniem i nazwiskiem w milionach sytuacji – u lekarza, w pracy, w szkole. Czekaliśmy na ogłoszenie wyników matur, szukaliśmy z zapartym tchem swojego nazwiska na liście przyjętych na studia, do pracy… A tu nagle zmiana.

Ślub powoduje, m.in. konieczność podjęcia decyzji jakim nazwiskiem będziemy się od tej pory posługiwać. Zawsze są argumenty za i przeciw każdej opcji: nazwiska nie brzmią dobrze razem, nazwisko męża jest ładniejsze/brzydsze/trudniejsze do wymowy, mąż się ucieszy jeśli weźmiesz jego, dwuczłonowe będzie sprawiało problemy w urzędach, i tak dalej, i tym podobne…

Ja tak naprawdę nie miałam nigdy w tej kwestii dylematu i żadne opinie, naciski i aluzje nie miały do mnie przystępu. Zawsze wiedziałam, że będę miała nazwisko podwójne i koniec. Nie, żebym uważała, że wszystkie osoby, które wybierają nazwisko męża nie mają osobowości czy poczucia niezależności, gdyż są jak wiadomo różne sytuacje i okoliczności, w tym momencie mówię o sobie. Ja bym się czuła nieswojo, nie jak ja. Przyjęcie wyłącznie nazwiska męża było dla mnie czymś w stylu wybrania na forum internetowym nicka „żonka mężusia” ;-). Najpierw jestem sobą, potem dopiero żoną.

W ogóle mam wrażenie, że jest spora liczba osób, które lubują się w  identyfikowaniu się poprzez inne osoby, czego efektem są potem nicki „ciocia Bartusia”, „najlepsza kumpela Pameli” albo „mamusia swojego pączusia”. Czy to znaczy, że bycie kumpelą czy ciocią jest ważniejsze od tego, że jesteś po prostu Anną M. albo Rudą albo Małą w kapeluszu.  Lepszą, gorszą, ale zawsze. Zawsze się zastanawiam czy osoba, która się określa wyłącznie poprzez związek z innymi ma jakieś problemy z własną tożsamością, jakieś kompleksy. Chyba w końcu najpierw jest się przede wszystkim sobą, człowiekiem o określonych poglądach, upodobaniach a dopiero potem kumpelą, ciocią, żoną, matką, itepede. No chyba, że osobą pełnowartościową dana osoba stała się we własnym mniemaniu dopiero po złapaniu męża albo urodzeniu dziecka, ale wówczas  należy jej jedynie współczuć. Współczuć gorąco i wierzyć, że znajdzie w sobie coś wartościowego, za co będzie się cenić. W końcu jak śpiewał Rysiek Riedel „Zawsze warto być człowiekiem…”