Sztuki współczesnej żałobny rapsod

Przeglądam sobie repertuar teatrów i zaczyna mnie poważnie dziwić wysoka frekwencja w na spektaklach. Do wyboru mamy bowiem albo przemiędloną, przeżutą i wyciamkaną do granic możliwości klasykę, w której autorzy z trudnością rozpoznaliby własne dzieła, albo sztukę „współczesną”. 

Gniot psychologiczny i śmierć komiwojażera

Same opisy sztuk wywołują u mnie dreszcz obrzydzenia, gdyż  zdecydowana większość z nich to jakieś wytwory chorej wyobraźni scenarzystów i reżyserów. Jeśli akurat nie znęcają się nad klasyką,chcąc pokazać, że zamiast wariata i zakonnicy, może być gej i zakonnica, tudzież papież i striptizerka, albo jak mogłaby wyglądać kontynuacja „Śmierci komiwojażera”, szukają „odkrywczych, nowych tekstów”. Co jest jeszcze gorsze. Wiwisekcja posunięta do absurdu i niesłychane gnioty psychologiczne, takie po których nic tylko sobie strzelić w łeb z odrazy do życia i siebie samego.  Ewentualnie potworki typu „Rocky Horror Show”  –  przerost formy nad treścią i niewiele więcej. Zgadzam się i zawsze się zgadzałam z tym, że niekiedy trzeba odbiorcą wstrząsnąć, obudzić go i pokazać prawdę. Nawet brutalną i taką, jakiej nie chce słyszeć. Szkoda tylko, że obecnie głównym sposobem na wywarcie wrażenia jest wywołanie skandalu obyczajowego a gdy zerwać tę otoczkę to nie ma nic, żadnej głębszej myśli. Tylko chęć zaistnienia i parcie na szkło.

Mam już od dawna wrażenie, że sztuka współczesna zabrnęła zbyt daleko.  Postmodernizm sam się pożarł, pochował i odśpiewał nad sobą hymn żałobny. Postmodernizmu żałobny rapsod. Tylko nieliczni pogrobowcy jakoś ciągną ten wóz, zwany sztuką współczesną, ale nie wróżę im sukcesu.

Cesarz jest nagi

Co ciekawe bardzo daleko wysunięte flanki ma system obronny świętej pamięci literatury i sztuki modernizmu.  Nie możesz jej skrytykować, bo na wszelki wypadek rzekomi znawcy jeszcze przed premierą gromko obwieszczają, że jest to sztuka/literatura „trudna”, „niszowa, „abstrakcyjna itp”. Zdarza się też „niekonwencjonalne, głębkie spojrzenie na…”, „wnikliwa analiza społeczeństwa z perspektywy…”, która wymaga „ogromnego potencjału, wrażliwości, wsłuchania się w siebie, znajomości tematu, itp. aby ją zrozumieć”. To taka swoista asekuracja, aby nikt nie ośmielił się powiedzieć na głos, że mu się nie podoba, nie rozumie, nie widzi sensu. Na każdy z takich zarzutów odpowiedź jest niesłychanie prosta: „Nie podoba się? No to się nie znasz!” Ewentualnie, nie masz wystarczającej wrażliwości, wykształcenia,obycia. No i kto się w takiej sytuacji przyzna do szczerego obrzydzenia pseudoarcydziełem w stylu „Monologów penisa”? Zwłaszcza jeżeli zdobyte wykształcenie obliguje cię do obcowania ze sztuką „trudną”, gdyż pojęcie „wysoką” byłoby tu zdecydowanie nie na miejscu.

Osobiście  niejednokrotnie czułam się jak dziecko z bajki „Szaty cesarza”, które jako jedyne powiedziało wprost, że cesarz jest nagi. I tym samym wywołałam kilka strasznych nagonek na siebie, mówiąc wprost, że to czy owo się nie nadaje do niczego. Nie da się tego czytać, nie da się oglądać, a po wyjściu z teatru mam absmak, niczym po zjedzeniu sushi (co swoją drogą też jest źle widziane, bo sushi nadal jest modne). Całkowicie nie zachwycił mnie Coelho, który wydawał mi się mętną papką podlaną niby filozoficznym sosem, nie widziałam powodu, aby udawać, że się pasjonuję gniotem o nazwie „Sto lat samotności” i do upadlego stałam na stanowisku, że Pamuk owszem, pisze nieźle, ale Nobla dostał z powodów politycznych, bo literacko nie był aż tak wybitny. W kilku latach historia przyznała mi rację, boom na Coelho się skończył, autorytety zaś głośno mówią o dewaluacji znaczenia Nobla, a dawni obrońcy Marqueza jakoś ucichli. Gombrowicz się kłania. Mnie też mogą mówić do skończenia świata: ‚Wielka poezja, będąc wielką poezję, nie może nie zachwycać nas, a więc zachwyca” a ja i tak będę twardo głosić swoje: „Jak zachwyca, kiedy nie zachwyca?”

Ja tu gadu-gadu, a repertuar teatrów nie chce się niestety zmienić. I pewnie jak zawsze skończy się na czymś z Syreny,  Witkacym albo Gombrowiczu, których sztuki znam na pamięć. Wolę to, niż nadziać się po raz kolejny na dzieło pokroju „Sex, metro i MP3”.

Dodaj komentarz